Podróże – Tanzania 2019 – lecimy

Niestety ze względu na warunki cenowe znów zdecydowaliśmy się na Air France (tak wiem, skoro mi nie odpowiada to nie powinienem się decydować ale cena robi swoje…)

Tym razem połączenie wyglądało całkiem przyzwoicie – Warszawa oczywiście wcześnie rano (po 6), w Paryżu niecałe 2 godziny wystarczają żeby przejść pomiędzy terminalami, później 3 godziny w Nairobi i w Kilimanjaro jesteśmy po 3 rano. Wraz z kontrolą i dojazdem do hotelu akurat pewnie by się udało załapać na pokój i parę godzin snu. Niecały miesiąc po zakupie biletu AF wpadł na genialny pomysł, że zlikwiduje to połączenie o północy i do Kili polecimy sobie z Nairobi o… 12:40 następnego dnia. Na szczęście udało się przemówić pani na infolinii do rozumu, że nie będziemy mieszkali na lotnisku w Kenii a poza tym mamy już wykupioną wycieczkę na Kili, zapłaconą zaliczkę i pewnie oni bardzo by chcieli nam zwrócić te pieniążki. W sumie dogadaliśmy się na wcześniejszy (ok. 23) samolot bezpośrednio do Kili. Samolot miał lądować o północy w Kili. W tej sytuacji zarezerwowaliśmy jeszcze jedną noc w hotelu.

Przyszedł wreszcie 17 stycznia. Jedziemy na lotnisko, samolot do Paryża o czasie, szybka zmiana terminala i lecimy dalej. Tym razem Kenya Airways.

Szczerze mówiąc byłem zawiedziony. Przed wyjazdem posłuchałem sobie wywiadu z prezesem AK, Polakiem, byłym prezesem LOTu. Wydawał się mądrym człowiekiem. Niestety kierunek rozwoju tej linii jak i lotniska w Nairobi to nie kierunek, który by mnie satysfakcjonował. Nie potrafię np. zrozumieć uporu linii lotniczych w serwowaniu gorącego żarcia śmierdzącego wymiocinami (po podgrzaniu). Ale wracając do lotu – bez szczególnych zdarzeń ale za to z widokiem zachodzącego słońca.

Lądujemy w Nairobi przed 21 i tu zaczynają się schody. Samolot do Kili mamy zaplanowany na 23, lokalna linia Precision Air. Problem w tym, że na tablicy nie ma takiego połączenia. Odpalam kartę pokładową na telefonie i zaczepiam jakiegoś gościa z obsługi. On kieruje nas do kontroli bezpieczeństwa (sic!). Przed kontrolą stoi oczywiście kolejny pracownik, który sprawdza kartę i wpuszcza na kontrolę. Miałem nadzieję, że za kontrolą będą tablice z innymi lotami (nigdy takiej koncepcji nie widziałem ale przecież każdy może mieć swoją), niestety nie. Nadal na tablicy nie ma lotu Precision Air do Kili. Idziemy dalej patrząc na tablice przy bramkach – niestety nie znajdujemy naszego lotu. Dochodzimy do końca (mi już w głowie się kłębi co zrobimy jak się okaże, że samolotu nie ma) i tam zaczepiam kolejnego gościa z obsługi. Ten bez zdziwienia podaje mi numer bramki. To inny korytarz. Dochodzimy do bramki, tam oczywiście też nie wyświetla się lot Nairobi-Kili Precision Air, tylko Nairobi-Harrare Kenya Airways. Nic to, pytam się pani, która stoi przy terminalu a ona potwierdza, że to tutaj… Uff.
Samolocik malutki – ATR, kilkunastu pasażerów, chyba wszyscy do Kili. Starujemy 10 minut przed czasem. Czytałem, że Precision Air jak wszyscy pasażerowie są odprawieni potrafi wystartować wcześniej. No cóż, puste niebo to nie mają problemów europejskich.

W Kili lądujemy 20 minut przed północą.

Przed wejściem do terminala Kilimanjaro International Airport stoi dwóch gości obsługi, którzy sprawdzają żółte książeczki ze szczepieniami na żółtą febrę. Dobrze, że zadbaliśmy o te szczepienia. Później kupujemy wizę (50 USD), kontrola paszportowa – zdjęcie do wizy, odciski palców, pytanie gdzie nocujemy, odbieramy bagaż i przed lotniskiem czeka już na nas wcześniej zamówiony kierowca. 35 USD o północy to dobra cena za brak problemów i podwózkę bezpośrednio pod hotel bez żadnych kombinacji.
Pierwsze wrażenia niezbyt ciekawe, samochód jedzie wolno, dojazd (ca, 40 km) zajmuje nam ok. godziny, przy drodze co jakiś czas stoją typy obserwujące drogę, gdzieś jakiś stolik plastikowy, przy którym siedzą ludzie, obok pali się ognisko. Co jakiś czas kontrola policyjna ale nas nie zatrzymują.

W hotelu jesteśmy chwilę po 1 w nocy. Szybki prysznic i idziemy spać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *