Podróże – Tanzania 2019 – Kilimandżaro – atak szczytowy

Zaczynamy. Do północy przetrwaliśmy w półśnie wybudzani przez kolejnych wychodzących. O północy Hashim przychodzi nas obudzić. Ubieramy się, herbata, jeszcze Frankie przypomina co mamy wziąć, że mamy mu mówić jeśli się źle poczujemy i wychodzimy o pierwszej w nocy. W drzwiach mijamy jedną z Japonek, która prowadzona pod rękę wraca z podejścia, biedna jednak nie dała rady.

Na zewnątrz jest na tyle jasno, że wystarcza jedna czołówka. Ja swojej nawet nie wyjąłem z kieszeni.

Nasze plecaki niosą Emanuel i Shaban – summit porter, chłopak uczący się na przewodnika. To kolejny element dbania o to żebyśmy osiągnęli szczyt.

Podejście nie jest mocno strome, podobne do tego na Czerwone Wierchy ale chyba wysokość robi swoje. Na początku odpoczywamy co godzinę. Im wyżej tym zakosy ścieżki stają się krótsze. Po ok. 5 godzinach zaczynam czuć zmęczenie ale w specyficzny sposób, mianowicie po ok. 20 krokach bolą łydki, muszę odpocząć minutę i kolejne 20 kroków bez problemu da się zrobić. Chyba trochę przewodnicy się zestresowali bo prowadzą nas za rękę. Mam wrażenie, że chcą mieć wszystko pod kontrolą, żebyśmy im nagle nie odjechali. Coraz ciężej się idzie ale daję radę. Po godzinie takiego powolnego marszu wreszcie jestem na szczycie. Niemcy, którzy już tam są (wyszli godzinę przed nami) biją brawo i gratulują. Po chwili wraca energia, już nie czuć zmęczenia za to łzy napływają do oczu. Udało się. Wielkie przeżycie. Jeszcze chyba nigdy tak mocno nie walczyłem ze swoim organizmem.

Na szczycie jest chłodno ale dla nas raczej nie jest to zbytnio odczuwalne, aż się zdziwiłem gdy okazało się, że woda w bidonach pokryła się warstwą lodu.

Z Kibo Hut wchodzi się na Gilmans Point (5685 mnpm), najniższy z trzech punktów dostępnych dla turystów na Kilimandżaro. Ja dalej nie idę, z moim lękiem wysokości przejście wąską ścieżką pośród śniegu z osypiskiem głazów z jednej strony nie jest najlepszym pomysłem. Dzielimy się, Ania z Frankiem i Shabanem idzie na szczyt, ja z Emanuelem wracam do bazy. Oni dochodzą przez Stella Point do Uhuru Peak (5895 mnpm) a tam jest… kolejka do zdjęcia. W związku z tym nie można, tak jak w innych miejscach pozować i zrobić kilka ujęć.

Teraz zdjęcia na szczycie

Ten czarny pasek to właśnie ścieżka do Stella Point.

Jeszcze rzut oka w górę.

Przejście z Kibo Hut w dwie strony zajęły mi 6 godzin do góry i półtorej godziny w dół. W bazie jesteśmy ok. 8:30. Hashim przynosi, niestety, zamiast herbaty sok z mango. Mój żołądek jednak tego nie wytrzymał i po chwili sok zwróciłem. Jednak chwilę trzeba było odpocząć. Idę spać. Druga część „wycieczki” wraca półtorej godziny później.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *