Kolejny dzień zaczynamy o 6:30. Wstaję rano i oglądam wschód słońca.
Po myciu w miseczce wody pakujemy plecaki i idziemy na śniadanie. Później wystawiamy rzeczy przed domek i czekamy aż Hashim zabierze bagaże. Siedzimy na krawężniku a obok przebiega… małpa. W sumie jesteśmy na jej terenie.
O ósmej wychodzimy z bazy. Chwilę później przewodnicy pokazują nam ukryte na drzewach góralki.
Drogę wydłużamy o 30 minut ponieważ zbaczamy z trasy aby obejrzeć Maundi Crater.
Dalej jeszcze kawałek lasu.
I wychodzimy wreszcie z lasu deszczowego, wokół pojawiają się skarłowaciałe krzaki i sporo kwiatów.
Naszą uwagę zwraca protea kilimandscharica czyli tamtejsza wersja naszego srebrnika.
Oprócz tego cały czas towarzyszą nam kruki wielkodziobe z charakterystycznym białym kołnierzem (w wersji angielskiej ten kruk nazywa się white-necked raven).
Po ok. 3 godzinach dochodzimy do punktu wypoczynkowego. Coś przekąszamy, w tym czasie do punktu dobija wyprawa Niemców. Ruszamy dalej. Ca. pół godziny później widzimy, że w dół szybkim tempem idzie… opiekun niemieckiej wycieczki. Starszy pan z uśmiechem na ustach mówi, że on szybciej poszedł do obozu drugiego żeby… zarezerwować lepsze domki dla swoich podopiecznych. Później już w obozie dowiedzieliśmy się, że ten opiekun ma 76 lat, na Kili był już 45 razy a w młodości wszedł na szczyt w 17 godzin. Szczęki opadły nam do samej ziemi.
Idziemy dalej i niestety zmienia się pogoda. Wchodzimy w chmury i w obozie jest wyraźnie zimniej niż na dole.
Tego dnia przechodzimy 11 km w 6 godzin, zmiana wysokości 1000 m. Teraz jesteśmy na wysokości 3 720 mnpm.
Obóz wygląda tak.
Domek dostajemy taki sam, z tym samym numerem 5. Tym razem śpimy w czwórce sami.
Oczywiście dostajemy popcorn i herbatkę i idziemy odpocząć.
Później oglądamy bazę. Jest lądowisko dla helikopterów, dwa eleganckie, spore domki dla VIPów, łazienka z zimną wodą i kibelki „na narciarza”. Oczywiście oświetlenie w domkach z baterii słonecznych i tym razem, wiecznie oblegany, kontakt w mesie, przy naszym stoliku.
Parę słów na temat „naszego stolika”. Z naszych obserwacji wynika, że w bazach wszystko działa na zasadzie „kto pierwszy ten lepszy”. W mesie nie starcza stolików dla wszystkich, trzeba je sobie zarezerwować. Rezerwowanie odbywa się poprzez położenie swojego obrusa na stole/kawałku stołu. Nasz Hashim zawsze wyrywał do przodu, teraz już wiemy dlaczego, my zawsze jedliśmy przy stole. Inni, którzy przychodzili później dostawali jedzenie do domków i jedli na podłodze.
Wracając do rzeczywistości – na obiad ichnia ryba po grecku z ryżem i warzywami.
Następny dzień to dzień aklimatyzacji. Ustalamy z Frankiem, że wstajemy o 7 a o ósmej wychodzimy w górę. Wycieczka ma trwać ca. 3,5 godziny.