Drugiego dnia zaplanowaliśmy wyjazdowo.
Zagórz
Zaczynamy od Zagórza (to też miejsce samochodzikowe). W Zagórzu miejscem, które trzeba odwiedzić to ruiny klasztoru Karmelitów Bosych. Samochód trzeba zostawić na „Park&Ride” czyli parkingu przy przystanku autobusowym naprzeciwko kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny Sanktuarium Matki Nowego Życia i przejść pod górę ok. kilometra. Droga do klasztoru jest jednocześnie Drogą Krzyżową. Ale ta nie przypadła mi do gustu. Każda stacja to forma artystyczna niekoniecznie klasyczna, czasami dziwna, mocno naciągana. Taki styl „nowoczesnych” grobów pańskich w kościołach, które mają „coś jeszcze” przekazywać.
Klasztor prezentuje się imponująco, niestety zanim został zadbany był wyraźnie miejscem zabaw lokalnych chuliganów i pijaków, co widać dzięki napisom na ścianach, które pozostawili. Swoją drogą niesamowita jest intuicja marginesu w eksplorowaniu takich miejsc.
Wejście na teren budynku jest teoretycznie zabronione (tabliczki) za to dostępne są schody na wieżę klasztorną z widokiem na okolicę. Zagórz z lotu ptaka prezentuje się znacząco lepiej niż Sanok.
Kolejne miejsce to cerkiew pw. Spotkania Pańskiego w Morochowie. Niestety cerkiewka jest w trakcie remontu i nie można było zajrzeć do środka.
W Morochowie jest również kościółek katolicki.
Lesko
Jadąc do Leska zaczynamy uciekać przed burzą. W Lesku parkujemy w Rynku (1.5 zł za każdą rozpoczętą godzinę) i idziemy na spacer.
Rynek to oczywiście budynek ratusza.
Pomnik pamięci poległych milicjantów (z 1946 roku ale utrzymywany cały czas). To pokazuje jak okrutne to były czasy.
Kilkadziesiąt metrów od Rynku stoi synagoga. W Lesku synagoga jest wykorzystywana jako sala wystawowa a za oglądanie wystawy trzeba płacić, więc nie wchodzimy do środka.
Za ok. 5 minut dochodzimy do cmentarza żydowskiego (też miejsce samochodzikowe). Cmentarz jest mocno zarośnięty i zaniedbany. Tu też widać rękę chuliganerki (Część macew pomalowana jest sprejami), mimo że z racji na wiek macew powinien być nadzorowany przez konserwatora zabytków. Najstarsze nagrobki pochodzą z XVI wieku i nie zawierają zdobień i symboli, które w późniejszych czasach były umieszczane na macewach.
Im wyżej tym nagrobki są nowsze (ale cały czas stare). Na szczycie pagórka stoi zdewastowany daszek a pod nim kilka połamanych macew, resztki zniczy. Ponoć w tym miejscu miał być grób zmarłego w dniu 9 października 1803 r. Menachema Mendla Horowica, rabina i cadyka z Rozwadowa i Leska, ojca znanego cadyka Naftalego Cwi Horowica z Ropczyc.
W czasie wojny na terenie cmentarza Niemcy dokonywali egzekucji, pozostałych po likwidacji gettach, żydów. Te straszne wydarzenia zostały upamiętnione symbolicznymi grobami.
Po zwiedzeniu kirkutu idziemy dalej, w kierunku cmentarza wojennego. Na cmentarzu leżą żołnierze, którzy zginęli podczas I wojny światowej. Symboliczne mogiły pokazują skomplikowany status tych terenów – są tam groby Niemców, Rosjan, Węgrów, Austriaków, Słowaków…
Ponieważ słychać już było grzmoty zaczęliśmy przymierzać się do odwrotu.
Po drodze mijamy komendę policji, patrząc na budynek, to spokojnie mógł „występować” w Pan Samochodziku, gdzie Baśka miał zgłaszać informacje na temat Gnatów.
Pałac w Lesku, przerobiony na dom wczasowy, nie wzbudził w nas zachwytu.
Uciekając przed burzą do samochodu minęliśmy jeszcze, znany z Pana Samochodzika, Dom Kultury.
Przy Rynku znalazłem moje ulubione socjalistyczne „grafitti” a raczej jego resztki (chyba Bank Spółdzielczy).
I uciekamy w kierunku Soliny.
Po drodze, przejeżdżając przez Uherce Mineralne, eksplorujemy opuszczony dwór obronny Herburtów z XVII wieku. Przez chwilę rozmawiamy z panem, który pomógł nam trafić do dworu. Powiedział, że za dzieciaka bawili się we dworze a teraz stoi pusty. Kilka lat temu dwór został ponoć kupiony przez osobę prywatną, ponoć z Niemiec. Przez chwilę po kupieniu dwór wraz z terenem otaczającym został ogrodzony i był chroniony. Teraz znów jest „porzucony”.
Burza dopadła nas tuż przed dojechaniem do Soliny. Dzięki temu znalazło się miejsce do postawienia samochodu na poboczu bo ludzie uciekli przed deszczem. Gdy ulewa zelżała zjedliśmy pierogi w jednej z wielu budek z żarciem i wyruszyliśmy na podbój „Krupówek”. Ulica prowadząca wzdłuż Sanu do zapory i dalej obok zalewu to Krupówki na 150%. Krupówki zaczynają się cywilizować, właściciele sklepów zaczynają dbać o wygląd itd. „Solina” to najgorszy przykład samodzielnego zarządzania wizerunkiem przez handlowców. Obrzydliwe budy z jedzeniem i wątpliwej jakości pamiątkami, obskurne knajpy i wszędzie śmierdzące żarcie, byle jakie piwo i głośna muzyka.
Schodzimy więc na zaporę. Oczywiście tłum ludzi. Ale widoki przednie.
Jeszcze w drodze powrotnej widok na zaporę.
Wracamy do hotelu żeby odpocząć i przeczekać burzę. Późnym popołudniem wyruszamy szlakiem Antoniego Żubryda. Tę wycieczkę opiszę w kolejnym poście.