To już ostatni dzień wyprawy. Wstajemy o 6:30 rano, mamy do przejścia w dół 19 km, zmiana wysokości to prawie dwa tysiące metrów, z 3720 na 1860 mnpm.
Szybkie śniadanie, uzupełniamy wodę (na te 19 km, potrzebujemy bezwzględnie po 2 litry) i…
przygotowujemy napiwki (obowiązkowe) dla naszej ekipy. Przy planowaniu wyprawy należy, zgodnie z sugestiami biura, przygotować się również na ten koszt. To kwota ok. 300 USD na osobę, nam wyszło po 335. Wygląda na to, że ekipa jest zadowolona. Tak jak w wypadku wszystkich innych ekip przed zejściem „dostajemy” w prezencie piosenkę opisującą naszą wyprawę. Melodia jest standardowa, można ją usłyszeć w całej Tanzanii i na Zanzibarze, tekst układa na bieżąco Solomon.
Później już wychodzimy. Jeszcze ostatni rzut oka na bazę Horombo.
Teraz bez stresu można pogadać z przewodnikami i pocykać trochę zdjęć, tym bardziej, że pogoda jest piękna.
Udaje mi się „złapać” samiczkę nektarnika, samiec, który jest znacząco piękniej ubarwiony niestety bardzo szybko przelatywał z krzaczka na krzaczek i nie udało się 🙁
Robię również zdjęcia moich ulubionych ostów (tam gdzie na nie trafiam zawsze je fotografuję).
W oddali widać… i tu mam zagwozdkę, z mapy wynika, że jest to góra Millennium ale nie znalazłem jeszcze potwierdzenia – kolejna góra wulkaniczna. Według przewodnika, plemię, które żyje wokół góry, w parku narodowym (z analizy rozkładu plemion wychodzi mi, że jest to Chagga) traktuje górę jako świętą. W potrzebie przedstawiciele plemienia wchodzą na szczyt aby złożyć tam ofiarę z krowy lub kozy. Modlą się o deszcz lub dobrobyt.
Trochę niżej Emanuel „porywa” mój aparat i robi zdjęcia wszystkim wokół 🙂
Mamy chwilę odpoczynku w Mandara Hut i przez las idziemy dalej.
Znów w tych samych miejscach trafiamy na małpy i za chwilę jesteśmy u wyjścia z parku.
Rejestrujemy wyjście, dostajemy dyplomy. W sklepiku z pamiątkami można również kupić piwo Kilimanjaro po 2 dolary butelka.
Przed wyjazdem przy stole piknikowym Hashim serwuje nam ostatni obiad. Teraz już nie wygląda jak chorzy na zęby chłopi z Misia tylko jak elegancki kelner w spodniach w kant i wyprasowanej koszuli.
Po obiedzie wracamy do Moshi. Kilka zdjęć robię po drodze z okna samochodu.
Nie wracamy bezpośrednio do hotelu tylko wpierw do biura Monkey Adventures. Ta wypełniane są dyplomy a my w międzyczasie wypełniamy ankietę na temat jakości obsługi.
W hotelu odbieramy bagaż z przechowalni i wreszcie możemy wziąć normalny prysznic!!!
Wchodzimy na taras na dachu, tym razem pięknie widać Kilimandżaro.
Trasa, którą przeszliśmy zaczęła się z prawej strony zdjęcia aż na szczyt.
Wieczorkiem zjadamy kolację w restauracji hotelowej – wypasiona sałatka z awokado i zupa – owoce morza w mleku kokosowym.
To już koniec wyprawy, następnego dnia zaczynamy wypoczynek.