To już ostatni dzień naszego urlopu w Zakopanem. Niestety znów pogoda wpłynęła na realizację naszego planu, czyli wejścia na Wołowiec (2063 m n. p. m.). Duża część ludzi robi trasę „potrójną” czyli Grześ-Rakoń-Wołowiec, my zdecydowaliśmy, że wybierzemy trochę trudniejszą (albo raczej bardziej żmudną) trasę bezpośrednio z Polany Chochołowskiej przez Dolinę Wyżnią Chochołowską.
Zaczynamy standardowo, czyli kolejka – tym razem wiedząc, że startuje o ósmej rano, stawiamy się przed czasem i jedziemy do Polany Huciska, później jak zwykle do Polany Chochołowskiej i wchodzimy w las. Las pełen grzybów, co ciekawe, w drodze powrotnej zwróciliśmy uwagę, że grzyby nadal były. Bo niestety, często zdarza się, że turyści grzyby zbierają mimo zakazu.
Wreszcie wychodzimy na Wyżnią Chochołowską i zaczyna się ścieżka mocno pod górę. I wtedy zaczyna się psuć pogoda. Już widzimy, że trzeba się spieszyć. Z tego powodu ja odpuszczam i docieram tylko na Przełęcz pod Wołowcem (1863 m n. p. m.), bo idę wolniej niż Ania, która dała radę zdobyć szczyt.
Na szczęście widoki na Tatry Słowackie z obu miejsc są jednakowe i robią wrażenie. Dzięki tej wycieczce już zaplanowaliśmy trasę na przyszły rok: dla mnie to pewnie będzie Smutna Przełęcz a Ania wystartuje granią na Rohacze.
Teraz schodzimy
Rusałka osetnik
Gdy zeszliśmy do linii lasu nad szczytami już grzmiało. Na szczęście udało się dojść do samochodu na sucho. Tym razem moja wycieczka to trochę ponad 20 km a z wejściem na szczyt dodatkowe 1,2 km (wracaliśmy do auta piechotą, bo widzieliśmy jak kolejka odjeżdża z Polany Huciska).
Chyba nie pisałem jeszcze, że owczarki podhalańskie są cudowne a szczeniaki… mega cudowne 🙂