Z Siem Reap przenieśliśmy się do stolicy Kambodży czyli Phnom Penh.
Zaczęliśmy od kupienia biletów na elegancki autobus dalekobieżny. Kosztował bodaj 6 dolarów od osoby (bo w Kambodży walutą obiegową jest jak najbardziej dolar amerykański, tak jak w wielu państwach Azji Południowo-Wschodniej). Tym razem autokar był rzeczywiście elegancki. Dostaliśmy katering (kanapka i woda oraz jednorazowe chusteczki), klimatyzacja, ekrany pod sufitem, na których można było obejrzeć Jasia Fasolę oraz… pilotka, która opowiadała, niestety po khmersku, o miejscach, przez które przejeżdżaliśmy.
Ze względu na wysoką temperaturę autobus musiał się kilka razy zatrzymać w tym raz na prawie godzinę w mieście w okolicach bazaru z jedzeniem.
Po kilku godzinach podróży dojeżdżamy do Phnom Penh.
„Dworzec autobusowy” w stolicy to kolejne przeżycie. Autobus wjeżdża pomiędzy barierki, za którymi kłębi się tłum tuk-tukowców. Bagaże są wydawane na podstawie kwitków, my odbieramy swój i uciekamy do biura. Tutaj, nauczeni doświadczeniem prosimy kasjera o znalezienie hotelu na jedną noc w miarę tanio. Po 10 minutach mamy zarezerwowany hotel w centrum (całkiem niezła speluna choć z zewnątrz wygląda ok – recepcja, przechowalnia bagażu całkiem ok ale pokój pamięta czasy Czerwonych Khmerów). Idziemy teraz negocjować tuk-tuka. Wybieramy sobie najmniej agresywnego kierowcę i ustalamy cenę za dzień – dowozi nas do hotelu, przyjeżdża za godzinę i wiezie na Pola Śmierci oraz do więzienia Tuol Sleng.
Pola Śmierci w Choeung Ek to miejsce kaźni z czasów Czerwonych Khmerów niedaleko (11 km) od Phnom Penh. Wedlug podawanych informacji zostało tam zabito ok. 17 tysięcy osób (większość, aby oszczędzić amunicję, przy użyciu maczet i kijów), znaleziono tam masowe groby prawie 9 tysięcy ofiar reżimu. To bardzo dziwne miejsce, bowiem chodzi się po terenie, gdzie zabijano i zakopywano ludzi i cały czas nie wydobyto ich kości. W związku z tym ziemia ciągle „wyrzuca” zakopane kości, w tym celu na terenie postawione są specjalne skrzynki, do których należy wrzucać znaleziska. Głównym miejscem jest pomnik w formie buddyjskiej stupy wypełniony czaszkami ofiar.
Gdyby nie kolejni wyłudzacze, którzy opowiadają łzawe historie o całej rodzinie zabitej przez Czerwonych Khmerów, którzy psują podniosłą atmosferę tego miejsca, muszę powiedzieć, że jest to jedno z najbardziej działających na głowę miejsc na świecie. Porównywalne chyba tylko z obozami koncentracyjnymi.
Wracamy do miasta i kolejne miejsce, również niszczące psychikę czyli więzienie S-21 – Tuol Sleng.
Czerwoni Khmerzy więzienie zrobili w budynkach szkolnych. Klasycznie wybudowana szkoła – trzy budynki w prostokącie, na środku plac zabaw dla dzieci. Część klas pozostawiona tak jak były w szkole, nawet nie zdjęto tablic, część więźniowie przebudowali na cele wielkości metra kwadratowego, w kilku pomieszczeniach tablice z wizerunkami tych, których zamordowano, bowiem urzędnicy reżimowi każdemu robili zdjęcie. W budynku po prawej są sale wystawowe ze zdjęciami również z Pól Śmierci, obrazy i grafiki z więzienia, narzędzia tortur. Mapa Kambodży ułożona z czaszek pomordowanych kiedyś była teraz pozostało tylko zdjęcie. Zdjęcie z dzieciakami z bronią dużo mówi o reżimie, który „zatrudniał” dzieci bo te nie mają wrażliwości dorosłego i są w związku z tym bardziej okrutne.
Miasto zostało mocno zniszczone w czasach Czerwonych Khmerów i widać było to nadal. Wszechobecna bieda miesza się jednak tutaj z przepychem widocznym na ulicach, bowiem sypiące się tuk-tuki i skuterki, na których potrafi jechać nawet pięć osób, są mijane przez luksusowe auta 4×4.
Wieczorem chodzimy po mieście oglądając postkolonialne kamienice, zahaczamy o targ z jedzeniem, spacerujemy po pasażu nad Mekongiem.
Dzień drugi zaczynamy od zamówienia taksówki na lotnisko, zostawiamy bagaż w przechowalni w hotelu i idziemy zwiedzać kompleks pałacu królewskiego.
Później szerokimi ulicami zmierzamy do Wat Phnom gdzie spotykamy stado małp mieszkających na wzgórzu.
Wreszcie wracamy do hotelu, odbieramy bagaż i taksówka zawozi nas na lotnisko. To już koniec przygody z Kambodżą.