Po rozgrzewce poprzedniego dnia wykorzystujemy piękną pogodę i jedziemy na Słowację.
Trzeba wcześnie wstać bo dojazd do punktu startowego zajmuje prawie godzinę. To miejsce to Tatranská Lesná. Mały parking przy szosie 537, nietypowo dla całych Tatr, tych słowackich również, bowiem jest bezpłatny. Zostawiamy auto i zaczynamy prawie parkową ścieżką pod górę szlakiem żółtym .
Trochę wyżej szlak jest już bardziej górski i mniej zadbany.
Cały czas idziemy wzdłuż potoku aby dojść do połączenia ze szlakiem zielonym (Nad Dlhým vodospadem) i kawałek dalej również z niebieskim (Vodopády Studeného potoka). Dalej już do końca tylko szlak zielony .
Cały czas nad głowami krąży helikopter. Zastanawiamy się co się dzieje bo nie wygląda to na akcję ratunkową. W rozwiązaniu zagadki pomaga nam obiektyw aparatu – helikopter transportuje gdzieś wyżej worki z materiałami budowlanymi.
Chwilę odpoczywamy przy Rainerovej chacie i ruszamy dalej.
Jeszcze chwilę idziemy wzdłuż potoku a później odbijamy w prawo w stronę chaty Zamkovského.
To jest mega disneyland. Plac zabaw dla dzieci, piwko, stoliki. Nie podoba nam się więc długo nie odpoczywamy.
Po wyjściu za linię kosodrzewiny zaczyna się pustynia. Kamienie i upał, pewnie ponad 40 stopni w słońcu.
I tu dla mnie kończy się wycieczka do góry. Tak jak w wielu miejscach na Słowacji zaczyna się ostra wspinaczka po osuwających się spod nóg kamieniach. Ja tu zostaję…
Niektórym nie przeszkadzały ani kamienie ani temperatura.
Wysoko w górach tylko kruki.
… Ania, jak zwykle, idzie dalej. Ten ostatni odcinek długości kilometra w górę i tyle samo w dół zajmuje jej, z odpoczynkiem na szczycie, ponad dwie godziny.
Ja czekając obserwuję ludzi i na ścieżkach i na niebie.
Później już tylko lajtowy spacer do samochodu i jazda do domu.
Cała trasa to 20 km ale zdaniem Ani końcówka trudniejsza niż na Rysach.