To miał być wiosenny wyjazd „na krokusy”. Nigdy nie było jakoś okazji obejrzenia na żywo słynnych dywanów krokusów. Zaplanowaliśmy wyjazd na drugą dekadę kwietnia bo o tej porze krokusy ostatnio były. Jak było tym razem popatrzcie.
Przyjechaliśmy w sobotę po południu – jest 14 stopni, szkoda marnować taką piękną pogodę. Wybieramy się więc na Kalatówki. Trochę niepokoją nas ludzie wracający z Kuźnic z nartami, bo jak to na nartach po krokusach? Przeczucia nas nie zawiodły, polana Kalatówki pokryta śniegiem. Ale nie do końca, jeden stok jest odsłonięty. Z daleka nie widać lecz ścieżki prowadzą w kierunku odsłoniętego kawałka bezpośrednio pod schroniskiem i tam są one, są krokusy. Nie dywany ale jednak kilka ujęć udało mi się złapać.
Nie było na Kalatówkach dywanów krokusowych to szukamy dalej. Wyczytaliśmy w Internecie, że całkiem niezłe widoki są na Polanie Kopieniec. Trasa zupełnie dla nas nowa. Zaczynamy z Kuźnic w stronę Przełęczy Nosalowej i dalej żółtym szlakiem na Olczyską Polanę. Całą trasę robimy w kolcach bo ślisko ale okazuje się, że i tutaj na odkrytych kawałkach można znaleźć kwiaty.
Z Olczyskiej idziemy na Polanę Kopieniec. Cudowne miejsce – hala z kilkoma oryginalnymi szałasami ale tutaj też jest prawie metr śniegu. Dochodząc do szałasu zapadałem się po kolana.
Kilka krokusów znajdujemy w linii lasu. Tutaj udało mi się „upolować” drozda obrożnego, który spacerował sobie pomiędzy kwiatami.
Wreszcie, korzystając z okazji, zdobywamy szczyt Wielkiego Kopieńca (1328 m npm). To 10 minut pod górę po skałkach. Ze szczytu roztacza się piękny widok na Tatry.
Wracamy przez Olczyską Polanę do Jaszczurówki. Cała trasa to 7,8 km czyli fajny spacer bez specjalnego wysiłku za to z pięknymi widokami.
Według prognozy pogody poniedziałek miał być ostatnim dniem fajnej pogody więc wybraliśmy się do Doliny Chochołowskiej żeby naocznie sprawdzić jak tam wyglądają dywany krokusowe. Po weekendzie zostało niewielu turystów i mimo że nie zrywaliśmy się skoro świt na parkingu samochodów jak na lekarstwo. To dobrze, wolimy nie chodzić w tłoku. Kolejka dojazdowa poza sezonem nie jeździ i dobrze. Bo dzięki temu mieliśmy przedsmak tego co można w sezonie krokusowym zobaczyć na halach. Na łąkach przy wejściu do doliny można było zobaczyć, może nie dywany ale dywaniki krokusów. Jadąc kolejką tę atrakcję byśmy pominęli.
Polana Chochołowska już jest ogrodzona ale kwiatków niewiele. Patrząc na ogrodzenia nietrudno sobie wyobrazić co tu musi się dziać gdy pojawiają się tłumy turystów.
Nie zrażeni niewielką ilością krokusów, jedziemy, zgodnie z poradą góralki sprzedającej oscypki w Chochołowskiej, wyżej. Ona sugerowała Czarny Dunajec, my wybraliśmy się na Polanę Podokólne w Jurgowie. I to był strzał w dziesiątkę. To, tak jak Polana Kopieniec, klimatyczne miejsce ze starymi szałasami i dywanem krokusów. Tutaj nie ma ogrodzeń, można się położyć na trawie i robić zdjęcia.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Głodówce żeby „cyknąć” panoramę Tatr.
Oraz na Niżnej Palenicy Pańszczykowej, gdzie w bonusie dostaliśmy koleją łąkę krokusów.
Wtorek przywitał nas śniegiem. Przez noc nasypało ok. 30 centymetrów białego puchu. Później środa i czwartek i tak codziennie kilkadziesiąt centymetrów więcej. W kolejne trzy dni robimy odpowiednio:
Dolinę Strążyską z Siklawicą
Halę Kondratową (to było wyzwanie, kopny śnieg, niewiele osób więc ścieżka niewydeptana, niby nic trudnego ale łydki i uda pracują mocniej niż zwykle bo się zapadamy w śniegu ale satysfakcja, mimo braku widoków, jest).
i wreszcie Dolina Białego niestety nie do końca, bo czasu mieliśmy mało, trzeba było się pakować przed wyjazdem 🙂
P.S. Na zakończenie kilka zdjęć z „opuszczonego” Zakopanego wieczorem. Hotele zamknięte, na ulicach pustki. Taki widok trafiłem raz, gdy byłem w Zako 1 listopada.