Udało nam się wyskoczyć na chwilę w Tatry i trafiliśmy w środek zimy. Ponieważ dorośliśmy do trochę poważniejszych kolców (raczków?) niż guma z wkrętami zakładana na buty, pozwoliliśmy sobie na trochę trudniejsze trasy niż dotychczas zimowe dolinki.
Zaczynamy od Hali Gąsienicowej i Murowańca
Trasa standardowa – Kuźnice, Skupniów Upłaz, Przełęcz Między Kopami i Hala Gąsienicowa. Biorąc pod uwagę nasze wcześniejsze 'wczesno wiosenne’ doświadczenia z tej trasy, spodziewaliśmy się, że najtrudniejszym odcinkiem będzie kawałek pomiędzy przełęczą i Halą Gąsienicową, gdzie zazwyczaj było powyżej 1,5 metra śniegu.
Tym razem było inaczej, śnieg nie stanowił największego problemu. Do Murowańca dotarliśmy w miarę sprawnie. Tam standardowo tłum ludzi odstraszył od herbaty w barze. Nadchodzące chmury sugerowały, że czas wracać. Już Hala przywitała nas bielą. A później, do czasu dojścia do linii lasu, było tylko gorzej.
Ale daliśmy radę 🙂 To wszystko na co narzekam latem, czyli masakrycznie zniszczony szlak na przełęcz (podobno już zrewitalizowany ale nie miałem okazji sprawdzać), w zimie znika, bo wszelkie nierówności są zasypane śniegiem.
Dzień drugi to zimowe wejście na Kopieniec Wielki
Generalnie zimą nie hulamy po górkach, bo nie jesteśmy na to przygotowani ale Kopieniec nie stanowi zagrożenia (oprócz tego, że podejście od strony Polany Olczyskiej jest pewnym wyzwaniem, głównie dla ludzi w adidasach).
Czyli zaczynamy tak jak w ubiegłym roku w kwietniu, gdy szukaliśmy krokusów. Kuźnice, Przełęcz Pod Nosalem, Polana Olczyska i Hala Kopieniec z wejściem na szczyt.
Tym razem schodzimy drugą stroną i tutaj trafia mi się „kwiatek”, których, na szczęście, w Tatrach już coraz mniej. Mianowicie rodzinka – mama w butach górskich, tata w butach górskich, spodniach dresowych i polarku i dwie córy ubrane jakby wyrwał je z podwórka w wielkim mieście. Szmaciane buciki na płaskiej podeszwie, różowy płaszczyk zimowy i oczy pełne łez, bo nawet przy tym łagodnym zejściu, dziecko nie było w stanie utrzymać równowagi, jeździło jak po lodowisku. Co więcej, cała rodzinka wybrała się z Kopieńca do Kuźnic…
My też do Kuźnic, czyli nie tak jak w ubiegłym roku, z Olczyskiej do Jaszczurówki. Stwierdziliśmy, że dostanie się z Jaszczurówki do Zako może być w zimie problemem.
No i ostatni dzień, najkrótsza wycieczka ale za to z emocjami.
Dolina Lejowa to miejsce, o którym nikt nie wie, nikt tam nie chodzi a i dojechać autem trudno. Kiedyś próbowaliśmy i drogę przeciął nam potok więc zrezygnowaliśmy. Teraz przygotowaliśmy się lepiej.
Dolina jest położona pomiędzy Doliną Kościeliską i Doliną Chochołowską. Tak bardzo nikt tam nie chodzi, że… budka z biletami do TPN była nieczynna.
To był strzał w dziesiątkę. Piękna pogoda, nowe miejsce i zero ludzi. Nikogo. Dolina sam w sobie nie jest wymagająca, praktycznie płaska jak stół, aczkolwiek urokliwa i z widokami. Do czasu. Do czasu dojścia do końca doliny.
Plan był taki, że wchodzimy na Ścieżkę nad Reglami i idziemy do Kościeliskiej. Problem w tym, że na samym końcu szlak jest źle oznakowany, żeby nie rzec, wcale. Latem to wygląda fajnie, bo jest widoczna ścieżka, zimą, niestety, ścieżka jest przykryta śniegiem i trudno się zorientować 'co dalej’. Wybraliśmy intuicyjnie drogę mocno pod górę, gdzie było widać, przysypane świeżym śniegiem, ślady butów. Gdy już byliśmy trochę zrezygnowani, ostatkiem sił, dotarliśmy na polanę na szczycie. Okazało się, że to jest właśnie Przysłop Kominiarski tylko osiągnęliśmy go skrótowcem.
Później już tylko kilkanaście minut w dół czarnym szlakiem do Doliny Kościeliskiej i kolejne kilkanaście, mijając się z tłumami walącymi na Halę Ornak, do Kir.
Wycieczka bardzo dobra na zakończenie wyjazdu, żeby zdążyć jeszcze posprzątać po sobie 🙂