W październiku wróciliśmy do Londynu. Tym razem zupełnie inne klimaty i inne strony. Zakotwiczyliśmy na przedmieściach Londynu południowego – w Richmond.
Wrócę trochę do mojej fascynacji Londynem. Jeszcze nie tak dawno twierdziłem, że do Londynu zawsze. Anglicy musieli mocno się postarać aby zniechęcić mnie do regularnego odwiedzania tego miasta. Ale udało się. Zaczęli od podwyżek, wszystkiego – komunikacji, jedzenia, ciuchów. Gdy te podwyżki brytyjskie zbiegły się ze skokową zmianą cen za przeloty, Londyn przestał być celem naszych podróży weekendowych kilka razy w roku. Od ubiegłego roku doszło zniechęcenie z powodu widocznej degradacji jakości i usług. Coraz skromniej na półkach, coraz mniej przyjaźni ludzie, beznadziejna obsługa zarówno w sklepach jak i w komunikacji a teraz jeszcze totalny brak informacji związany z komunikacją (a raczej jej brakiem) i opóźnieniami/odwołanymi odjazdami dołożyły swoje.
Dlatego Richmond nas zauroczyło. Niewielkie miasteczko w granicach wielkiego Londynu, to kawałek starej, dobrej Anglii. Anglii gdzie wszystko jest poukładane, posprzątane, zgodne ze schematami i z klimatem.
Szkoda, że to wszystko kończy się po przekroczeniu granicy „centrum komunikacyjnego” czyli stacji metro/pociąg i pętli autobusowej.
Richmond powstało w XVI wieku dzięki Pałacowi Richmond wybudowanemu dla króla Henryka VII.
My mieliśmy okazję odpocząć w klasycznym angielskim hotelu Richmond Hill Hotel. Hotel mieści się w kilku połączonych kamienicach, pełen schodów, zakątków, miejsc do posiedzenia i zorganizowania imprezy.
rzut beretem od wejścia do wielkiego Parku Richmond.
Pokój z widokiem na Tamizę. Czego jeszcze można chcieć?
Po Richmond można pospacerować urokliwymi uliczkami w dzień
XIX wieczny teatr (Richmond Theatre) otwarty dokładnie 18 września 1899 roku, komedią Szekspira „As You Like It„.
The Petersham Hotel
Kino Odeon otwarte 21 kwietnia 1930 roku.
Kanalizacja, jak to kiedyś się budowało w Anglii, na zewnątrz. Bo przecież tutaj nie było ujemnych temperatur.
XIX wieczny kościół ewangelicki.
Również XIX wieczny kościół katolicki, św. Elżbiety Portugalii (Aragońskiej).
Można też pospacerować wieczorem.
Palm Court
Ale miejscem najbardziej popularnym jest, oczywiście, brzeg Tamizy. O wycieczce poza miasto brzegiem rzeki opowiem później, teraz kilka zdjęć z nadbrzeża.
Obelisk milowy z odległościami do różnych miejsc w okolicach Londynu i Londynie. Obelisk miał upamiętniać wmurowanie kamienia węgielnego pod most (Richmond Bridge). Jeden z napisów brzmi „The First Stone of this Bridge was laid 23 August 1774 and Finished December 1777„.
Popiersie generała Bernardo O’Higgins.
Pół litra piwa w pubie kosztuje już 6,5 funta. Wszystko drożeje a mimo tego, mnóstwo ludzi. Tutaj na szczęście można usiąść na poduszkach nad wodą.
Samochód z lodami, to wspomnienie czasów gdy na pole truskawkowe w latach 80tych ubiegłego wieku przyjeżdżał taki sam i głośnym dzwonkiem oznajmiał przerwę w pracy.
Ławeczka Virginii Woolf, która w latach 1914-1924 mieszkała w Richmond.
Dodatkowo w całym miasteczku rozstawiona jest specjalna instalacja we współpracy z WWF. Figury szympansów wraz z opisami. Instalacja miała być do końca sierpnia ale we wrześniu nadal figurki były. 9 rzeźb, wszystkie odnaleźliśmy.
Do Richmond powoli wchodzi jednak nowoczesność. Trafiła tutaj lodziarnia, o której wspominałem w ubiegłym roku, czyli Amorino, serwująca lody w kształcie kwiatów.
Oraz nowoczesny zakład fryzjerski, reklamowany fantazyjnymi graffiti.