Kolejny dzień i kolejna wycieczka. Tym razem wybraliśmy się w góry.
Niedaleko Alicante jest zapora na rzece Amadorio. Na ścianach wąwozu tej rzeki, na wysokości ok. 50 metrów zawieszona jest kładka spacerowa. Coś na wzór Caminito del Rey. Bez wątpienia Ścieżka Króla jest bardziej znana i bardziej atrakcyjna, bo na wyobraźnię działają historia i pozostałości oryginalnej, starej trasy pod trasą turystyczną, natomiast Pasarela de Relleu nie jest tak atrakcyjna widokowo, ale podnosi adrenalinę, bo jest węższa a najwyższa barierka z metalowych linek jest na wysokości bioder.
Na stronie atrakcji jest informacja, że do wejścia na ścieżkę można iść z miasteczka (Relleu) albo z parkingu w górach. Pierwsza opcja to ok. 4,5 kilometra do wejścia, druga to 1,5 kilometra. My wybraliśmy pierwszą i to był nie najlepszy pomysł. Nawet nie dlatego, że zaparkowanie w miasteczku w sobotę graniczy z cudem, bo i na parkingu przy wejściu trudno o miejsce inne niż na poboczu drogi, ale dlatego, że trasa z miasteczka do parkingu wiedzie ulicą bez pobocza. W praktyce jest to przejście żeby się zmęczyć, bo nie ma ani atrakcji przyrodniczych, ani architektonicznych, a widoki nie są oszałamiające. Ok, można złapać fajne ujęcia ale czy warte prawie siedmiu kilometrów marszu, wątpię. Najlepszym rozwiązaniem jest zaparkowanie jednak przy wejściu i podjechanie do miasteczka na kawę i lody, bo trzeba przyznać, że jest urokliwe.
Tak jak napisałem, zaczęliśmy od Relleu. Już na wąskiej, ale dobrze utrzymanej szosie górskiej co chwila trzeba było wyprzedzać rowerzystów, a nas wyprzedzali motocykliści. Miasteczko było pełne i jednych i drugich i większość stolików w kawiarniach była zajęta. Ale i nam się udało coś znaleźć. A trzeba przyznać, że nie było to obciążające dla kieszeni bo za 3 gałki lodów, espresso i „cafe con leche” zapłaciliśmy 10 euro.

Później krótki spacer po miasteczku. Nie weszliśmy na wzgórze z ruinami zamku, bo przed wyjściem w stronę ścieżki nie spinało się to nam czasowo (wymagało ok. 45 minut z łażeniem po ruinach) a po powrocie byliśmy trochę zmęczeni, głównie wymagającą pogodą (ca. 30 stopni w słońcu podczas spaceru asfaltową ulicą).












Idziemy tym nieszczęsnym asfaltowym „szlakiem”.
To wysunięty kawałek Relleu.

Widok na atrakcję dla wspinaczy górę Ponoig (1183 mnpm), ale podobno można tam wejść również szlakiem dla normalnych ludzi.


Wchodzimy na ścieżkę przy parkingu, do budki z biletami (3,5 euro, można kupować przez Internet, w weekend nawet warto, bo godziny 11-13 się zapełniają (jest 20 biletów, co 15 minut). My przyszliśmy trochę wcześniej ale pani nas wpuściła, z tym, że po angielsku umiała wyjaśnić, że musimy założyć kaski, więc pytać o możliwość wcześniejszego wejścia trzeba było po hiszpańsku. Bo na piękną historię o wcześniejszym przybyciu wypowiedzianą w języku angielskim usłyszałem „I don’t understand”.

Zanim dojdziemy do budki, mijamy stare miejsce wypalania wapna.

To jest ta mniejsza zapora, na większą można rzucić okiem, jeśli po drodze się zatrzymać na punkcie widokowym.



Zostaje już tylko przejście ścieżką 🙂























