Ostatni przystanek w tegorocznej wycieczce na Podlasie to Tykocin. W Tykocinie już raz byłem w związku z czym zwiedzanie miało się zacząć od miejsc, których nie udało się obejrzeć przejazdem, wcześniej. Po pierwsze zamek.
Zamek w Tykocinie to ruina cały czas odbudowywana (tzn. dobudowywane są kolejne budynki). W planach mieliśmy zwiedzanie i obiad w restauracji zamkowej. Niestety…, znów nie udało się ani jedno ani drugie. Wyraźnie Zamek w Tykocinie ma już wystarczającą ilość pieniędzy i nie zależy im na tym, żeby mieć więcej. Zwiedzanie Zamku jest dostępne wyłącznie z przewodnikiem w odstępach godzinnych. Wycieczka chyba trwa pół godziny, bo gdy przyszliśmy o 13:35 to pan przewodnik zamykał łańcuszek za ostatnimi wychodzącymi turystami i poszedł do „kasy” sprzedawać kolejne wejściówki. Nie chciało nam się siedzieć bezczynnie prawie pół godziny, więc stwierdziliśmy, że zjemy w tym czasie obiad. Tutaj też zonk! – na obiad trzeba czekać ca. 45 minut. Tak, wprawdzie wszystkie stoliki zajęte ale nie wszystkie w 100%.
Tu parę zdjęć z Zamku, który opuściliśmy zdegustowani.
Podjechaliśmy na Plac Stefana Czarnieckiego, gdzie udało nam się zaparkować samochód. W Tykocinie były tłumy, dosłownie tłumy turystów. W tej sytuacji zrezygnowaliśmy z szukania jadłodajni (wszędzie wokół kolejki) i udaliśmy się do Wielkiej Synagogi.
W Synagodze jest urządzone obecnie muzeum. Bilet kosztuje 16 zeta, w ramach biletu dostaje się audi-guide do synagogi oraz wejściówkę do muzeum regionalnego umiejscowionego w pobliskim domu modlitwy.
Muzeum to faktycznie w pełni wyposażona synagoga a dzięki audio-guide mogliśmy dowiedzieć się wszystkiego o zwyczajach oraz wyposażeniu synagogi.
Muzeum obok to kilka sal ze strojami, bronią, wystawą tymczasową jakiegoś artysty z obsesją rysowania sterowca oraz kompletnym wyposażeniem dawnej apteki.
Tutaj tez spróbowaliśmy coś zjeść, ponieważ w piwnicy budynku jest restauracja żydowska, ale trudno było nawet wejść do restauracji.
Nic nie zjedliśmy ale nie odstraszyło nas to od dalszego zwiedzania Tykocina. Skoro trafiliśmy do synagogi to teraz pora na cmentarz żydowski. 800 metrów dalej przy wylotówce na Kiermusy znajduje się 20 tysięcy metrów kwadratowych po przedwojennym cmentarzu żydowskim. Część cmentarza była pokryta świeżo skoszoną trawą a co kilka metrów można było zobaczyć kamienie nagrobne z napisami. Znalazłem na całym cmentarzu kilka klasycznych macew. Generalnie nagrobków jest bardzo mało i są mało czytelne.
Ponieważ zrobiliśmy się lekko głodni, wróciliśmy do centrum miasteczka,
znaleźliśmy chyba jedyny otwarty w niedzielę o tej porze sklep spożywczy i poszliśmy obejrzeć Klasztor Bernardynów. Po drodze minęliśmy poPRLowskie osiedle, gdzie dzieci nadal bawią się na trzepaku przy śmietniku. Znalazłem tam ładną grafikę na ścianie.
Od 20 lat jest w Klasztorze dom pomocy społecznej, więc nie próbowaliśmy się wpraszać, cyknęliśmy zdjęcia i… na tym zakończyła się nasza wycieczka na Podlasie.
Na stówę jeszcze tam wrócimy, tym bardziej, że mamy zaproszenia 🙂
Aha, udało mi się zajrzeć do jednego z opuszczonych, drewnianych domów stojących w Tykocinie.