Po Jozani Forest zrobiliśmy sobie kilkugodzinną wycieczkę po ciekawych miejscach na wybrzeżu.
Zaczęliśmy od Paje. To miejsce dla osób uprawiających kitesurfing. Niebo jest dosłownie usiane latawcami. Niestety trudno chodzi się plażą ponieważ jest mnóstwo ludzi, którzy dopiero się uczą i zdarza się, że latawiec razem z linkami spada na głowy przechodzących. Po pierwszym takim zdarzeniu, gdy gość „próbował” uciąć nam głowy linkami od latawca mieliśmy oczy dookoła głowy. Ale trzeba przyznać, że latawce prezentują się malowniczo. Niestety pomiędzy punktami, w których można wypożyczyć sprzęt, wynająć instruktora i knajpkami, cały czas można trafić na rudery.
Rudery są też po drodze, gdy jedziemy na drugą plażę.
To już nie jest miejsce, gdzie ludzie przyjeżdżają korzystać z plaży. Tutaj wszystkich przyciąga kultowa restauracja The Rock wybudowana na skale stojącej w wodzie. Patrząc na zdjęcia w necie, często dojście do samej skały jest zalane wodą. W The Rock trzeba rezerwować miejsca, wszystkie podwórka w pobliżu są zastawione taksówkami. My nie mamy aż takich wymogów więc zupę rybną z ziemniakami i banany w mleku kokosowym zjedliśmy w restauracji na przeciwko. Nie było to marzenie życia, kelner wali w rogi na kilka tysięcy szylingów ale coś pożywnego warto było zjeść.
Przy wyjeździe z wioseczki jeszcze fotografuję taką limuzynę 🙂
Po drodze mijamy skuterek, na którym przewożone są ryby. Na pierwszy rzut oka wyglądały na marlina ale nie udało mi się potwierdzić przez ubarwienie tej ryby, którą widzieliśmy.
Jedziemy dalej, na północno-zachodni kraniec półwyspu do Michamvi Kae. Wstępnie mieliśmy tam oglądać zachód słońca ale byliśmy tam zbyt wcześnie żeby czekać. Nie zmienia to faktu, że trafiliśmy na miejsce magiczne. Po pierwsze nie ma tam ludzi. Pewnie coś się zmieni bo widać, że zaczynają powstawać tam ośrodki ale teraz jest pusto. Jedna restauracja przy plaży, w której siedziało kilka osób, kilka łódek rybackich, parę osób kilkadziesiąt metrów od brzegu wybierających ryby z sieci. Generalnie pusto, nawet śladów na piasku nie ma. Po ok. 300 metrach spaceru dochodzimy do… lasu namorzynowego. Takiego oryginalnego, bez biletów i przewodników. I tutaj bajka fotograficzna bowiem część drzew przy plaży obumarła co z całkowicie bezludną plażą tworzy niesamowite widoki.
Po półgodzinnym spacerze wracamy do hotelu na kolację.