Podróże – Japonia 2018 – dzień jedenasty – Kioto

Na ten dzień zaplanowaliśmy przynajmniej dwie atrakcje. Słońce pali od rana niemiłosiernie więc spacer po lesie wydaje się ciekawą opcją.

Zaczynamy od Araschiyamy.

Arashiyama to miał byc las bambusowy. Tak, las, mimo że bambusy to trawy. Okazało się, że obok lasu to to nawet nie rosło. Można to coś nazwać zagajnikiem albo parkiem. Ale od początku.

Do Arashiyamy jedziemy kolejką JR. W budynku stacji oprócz kas i poczekalni jest spora hala, w ktorej jest kawiarnia i wystawa lokomotyw. Fajne to.

Do „lasu” idzie się za ludźmi, bo wszyscy idą właśnie tam. 10 minut spacerem.

My nie wchodzimy do „lasu” tylko wpierw przechodzimy wokół oglądając pociąg dla turystów stylizowany na starą kolejkę,

ogrody i świątynie wokół

park z pomnikami i rzeźbami. Tutaj znajdujemy głaz upamiętniający poemat premiera Chin Zhou Enlai 🙂

Dochodzimy do rzeki

i wracamy do „lasu”. Dlaczego się nabijam z pojęcia las – tak naprawdę jest to niewielki kawałek terenu, na którym rzeczywiście rosną imponujące wielkością bambusy ale przez teren prowadzi jeden chodnik, wygrodzony płotkiem z gałęzi. Rozumiem, że przy takiej popularności bambusy by zostały zniszczone (te, które wychyliły się za płotek już były poryte nożami lub pomalowane flamastrami wedle staropolskiej zasady „kocham Zośkę”) ale atmosfery to nie robi. Do tego wszystkiego dochodzą tysiące ludzi, którzy się tam włóczą.

Już w „lesie” tłumy ludzi, więc idziemy zobaczyć jeszcze słynny most Togetsu-kyo. Po pierwsze przez lata był to symbol miasta, po drugie, jak mówi strona kyoto.travel młodzi ludzie po otrzymaniu błogosławieństwa w świątyni powinni przejść przez most bez oglądania się za siebie, jeśli zignorują tę instrukcję, będą mieli pecha.
Po drodze do mostu trafiamy na lokalne „Krupówki” – jadłodajnie, sklepy z mydłem i powidłem. Tutaj trafiliśmy na jedyną nieuprzejmą osobę w całej Japonii (czy to jest wyróżnienie?) Kupiliśmy u tej baby pampuchy na parze, usiedliśmy przy stoliku żeby zjeść. Po zjedzeniu chcieliśmy wyrzucić serwetki. Okazuje się, że baba zlikwidowała wszystkie śmietniki, bo ci, którzy schodzili z góry z żarciem kupionym powyżej wyrzucali u niej śmieci. Wszędzie miała porozkładane karteczki „Śmieci wyrzuć tam gdzie je kupiłeś”. OK, skoro kupiłem u niej to wyrzucam do pustego pudełka tekturowego stojącego przy budce i wtedy okazało się, że gigantofon jej nie potrzebny. Cholera nie widziała jak łażę wokół budki szukając śmietnika ale przyczaiła, że wyrzuciłem serwetkę, którą od niej kupiłem. Byłem w takim szoku, że podniosłem serwetki, oddałem jej i odwróciłem się na pięcie. Nie polecam tej budy.
Dalej, główną ulicą do mostu przepychając się pomiędzy ludźmi. Sklepiki ze wszystkim. Zupełnie jak na Krupówkach w środku wakacji.

Most nic szczególnego, ale wyraźnie dobrze się sprzedaje.

Wracamy na dworzec i jedziemy do Emmachi station, z której idziemy spacerkiem do Złotego Pawilonu. Po drodze mijamy szkołę, na której murze wymalowano sentencję: Good manners=Safety=Good character.

Złoty Pawilon to świątynia Zen – oficjalna nazwa to Świątynia w Ogrodzie Jeleni. I oprócz pięknego budynku, który można obejrzeć z zewnątrz, można przejść się również po pięknych ogrodach.

Dzień mamy mocno wypełniony, więc wracamy na dworzec,

jedziemy do głównej stacji Kioto i idziemy do kolejnej świątyni.

Po drodze znajdujemy żuka, którego udało się zidentyfikować dopiero w Polsce – po angielsku nazywa się „Asian long-horn beetle” w Polsce Kózka azjatycka i jest „szkodnikiem podlegającym obowiązkowi zwalczania”.

Świątynia, do której idziemy to To-ji. Ma ponad tysiąc lat. Najbardziej znana jest pagoda, ale znajduje się tam jeszcze kilka innych budowli. Można wejść do dwóch budynków na terenie, w których znajduje się mnóstwo figur sakralnych (zdjęć nie wolno robić w środku).

Ciekawostką, której nie znajduję w opisach świątyni, jest wiśniowe drzewo, mające 120 lat, 13 metrów wysokości.

Wracając do hotelu odwiedzamy jeszcze dwie świątynie po drodze.

Ryukokuzan Hongwanji (Nishi-hongwanji) Temple

Higashi Honganji Temple

Jeszcze przed zmierzchem wychodzimy coś zjeść, tym razem wzdłuż rzeki. To kapliczka, jakich wiele pomiędzy domami.

Po obiado-kolacji ostatni spacer, akurat trafiamy na koncert młodych ludzi w środku dzielnicy handlowej

kolejny grajek na moście.

przechodzimy znów wąskimi uliczkami

Wracamy do hotelu, gdzie mamy zarezerwowany onsen.

Jutro wracamy do Tokio.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *