Samolot mamy 6:25 z Chopina. Trzeba wstać o 4 rano żeby rozsądnie dojechać. Bo samoloty mogą się spóźniać bez konsekwencji a pasażerowie nie.
Wsiadamy do samolotu i… dowiadujemy się, że nie odleci bo „oni mają strajk”… wprawdzie nie na de Gaulle’u ale mają. Siedzimy 40 minut w samolocie czekając na zgodę na start. Ok, samolot jest godzinę spóźniony ale przecież w Paryżu mamy sporo czasu. Damy radę.
Do Paryża dolatujemy bez większych sensacji. Standardzik, ot czasami turbulencje ale w normie.
Idziemy oczywiście do saloniku. Niestety, ze względu na terminal, z którego odlatujemy wylosowałem salonik YotelAir. Gorszego saloniku w życiu nie widziałem. Zaczyna się od tego, że są tam jakieś dziwne limity na picie i jedzenie. Picie to napoje gazowane plus woda a jedzenie to „snacks”, jedyna rzecz, która nadaje się do jedzenia to belgijskie gofry (oczywiście z paczki). Wszystko „kosztuje” 3 euro. Limit to 10 euro na osobę. Dobrze, że kawa i herbata nie jest w tej cenie. OK, ktoś może powiedzieć, to po co chodzić do saloniku. Syf, syfem, ale przynajmniej miejsce siedzące jest i dostęp do normalnego WiFi (to lotniskowe na de Gaulle’u jest blokowane przez Chroma jako niebezpieczne). Z Paryża mieliśmy lecieć o 13:35 z lądowaniem w Tokio o 8:20. Wychodzimy z saloniku, pomimo że jest on po stronie „airside” to i tak trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa. Idziemy do bramki. Tam po chwili dowiadujemy się, że odlot jest przesunięty na 13:55. Po ok. 30 minutach okazuje się, że godzina odlotu przesuwa się. Ogłaszają, że dostajemy kupony po 11 euro na jedzenie (he, he, za 11 euro na lotnisku to można sobie nagwizdać a nie coś zjeść), samolot nie będzie naprawiany (bo się okazało, że się popsuł) tylko będzie nowy podstawiony ale już w innym miejscu. Trzeba znów przejść kontrolę bezpieczeństwa. Część ludzi zaczyna mieć problem bo zrobili już zakupy w wolnocłowych czy kupili sobie picie do samolotu a na kontroli bezpieczeństwa nie chcą ich puścić. Takie totalne burdello bum bum po francusku. O 14:30 mają ogłosić co dalej. Kupony też średnio-gówno ważne na tym lotnisku. Mimo, że jest napisane, że działają w Relay’u to okazuje się, że nie w każdym. W końcu trafiamy na ten właściwy, bierzemy jakieś żarcie w tortilli, jogurt, picie i do równego rachunku (w sumie 22 euro) słodycze.
Wylatujemy już zmaltretowani ok 16:30. To już ponad 11 godzin od wyjścia z domu a dopiero startujemy z Paryża.
W samolocie spoko, oczywiście oprócz gorącego żarcia, które śmierdzi jakby ktoś je zwrócił i tego nie bierzemy. Czyli 12 godzin podróży na suchym prowiancie. Lecimy nad Beneluxem, Danią, Szwecją, Finlandią, Związkiem Radzieckim (Syberia), Mongolią, Chinami, Koreą Południową.
Lądujemy następnego dnia, tak, żeby przypadkiem AF nie zapłacił odszkodowania. 2:55 opóźnienia.
Jedna uwaga do wpisu “Podróże – Japonia 2018 – dzień pierwszy – podróż”