Dzień siódmy to trochę oddechu. Jedziemy Shinkansenem do Himeji.(45 minut). Hotel już znacząco słabszy ale i tańszy. Niby wszystko na miejscu ale jakość sprzętu znacząco starszego jest słaba. Telewizor malutki, łazienka pamięta czasy cesarza Hirohito 🙂
Ale nie przyjechaliśmy mieszkać w hotelu tylko zwiedzać. Zostawiamy bagaż i idziemy do zamku.
Himeji to generalnie, z punktu widzenia turystycznego, tylko zamek. Jest jeszcze klasztor, w którym kręcono sceny do Ostatniego Samuraja ale to właściwie nie jest Himeji. Według relacji, które przeczytałem to jest prawie całodniowa wycieczka poza miasto.
Skupiamy się więc na zamku. Zamek Himeji zwany Zamkiem Białej Czapli to jedna z najstarszych budowli w Japonii.
Spacerkiem z hotelu, zaglądając do sklepów, dojście zajmuje nam niecałe pół godziny.
Zamek robi imponujące wrażenie zaraz po wyjściu z dworca, ponieważ zamyka główną ulicę miasta i już po wyjściu można go dojrzeć.
Zaczynamy od punktu „zdjęciowego” po przejściu fosy.
Wszyscy robią tam zdjęcia więc my też. Żeby wejść na teren zamkowy trzeba kupić bilet. Można kupić „łączony” z ogrodami Koko-en, dopłacając bodaj 40 jenów (złotówkę). Decydujemy się na łączony.
Idziemy pod górę do budynku zamkowego.
Wchodzi się na sam szczyt zamku po kolejnych schodkach piętro po piętrze. Wszyscy z reklamówkami, w których mają buty. Niezła ekwilibrystyka. Zamek w środku jest praktycznie pusty.
Nieliczne tablice informacyjne i wątpliwej urody widok na miasto z samej góry, dodatkowo przesłonięty kratami w oknie.
Schodzimy drugą stroną i idziemy do kolejnego obiektu w ramach kompleksu zamkowego.
Następne to ogród Nishi-no maru z pięknym widokiem na zamek i budynek dla kobiet Nishi-no-maru Nagatsubone.
Tutaj równie pusto, pojedyncze pomieszczenia, w niektórych zdjęcia, parę artefaktów, kilka figur postaci ludzkich.
Jeszcze krótki spacer pomiędzy budynkami i wychodzimy.
Idziemy do wspomnianego ogrodu. Szczerze powiem, że gdybym kupił bilet za chyba 200 jenów to bym był zły. Ogród jak ogród. Ogrodowi w pałacu cesarskim w Kioto nie dorasta do pięt. Kilka ciekawych widoczków z ogrodu „w stylu japońskim” to przesada, żeby żądać pieniądze za oglądanie. Generalnie, jeśli ktoś wyjeżdża z Himeji w tym samym dniu to nie warto tracić czasu.
Po spacerze trzeba coś zjeść. I tutaj poważny zawód związany z tripadvisorem. Znalezienie na dworcu jadłodajni, które polecają graniczy z cudem, co oznacza, że nie udało nam się znaleźć. Jadłodajnia, którą udało się znaleźć a była w miarę wysoko na liście okazuje się mocno niedoinwestowanym barem, obsługiwanym przez wiekową Japonkę, która oczywiście nie zna żadnego słowa po angielsku. Ma automat do płacenia za potrawy ale nie ma większości potraw (wyszły czy cóś). Rezygnujemy i idziemy szukać na własną rękę. Najlepiej tam gdzie wchodzą Japończycy. W uliczce prowadzącej do naszego hotelu znajdujemy „bar szybkiej obsługi”. Przy wejściu automat – wybieramy potrawy na ekranie, wrzucamy pieniądze i… dostajemy rachunek. Rachunek oddajemy kelnerce, która po 10 minutach przynosi naszą obiado-kolację.
A to zdjęcie centrum handlowego
Trzeci etap Himeji to zamek nocą. Czyli wracamy do hotelu, odpoczywamy troszeczkę i gdy się ściemniło idziemy znów w stronę zamku. Trzeb przyznać, że Himeji to już mocna prowincja. Ludzi na ulicach prawie nie ma, sklepy i knajpy zamknięte (jest 21). Zamek oświetlony też robi wrażenie. Warto było pójść. No i pojedynczy ludzie, którzy przyszli tam na spacer lub pobiegać. Z robiących zdjęcia tylko my (później spotkaliśmy jeszcze jedną osobę).
I to by było na tyle. Następnego dnia ruszamy do Hiroszimy.