To już jest ten dzień. Wieczorem wszystko się wyjaśni. Czuję dreszczyk emocji.
Pogoda całkiem niezła. Szybkie śniadanie i wychodzimy. Przewodnicy zabierają nasze „podręczne” plecaki. To element dbałości o wynik, chcą aby nawet te 3-4 kilogramy, do przeniesienia nie wpłynęły negatywnie na naszą formę 🙂 Nie oponujemy bo w sumie i nam i im zależy na tym, żebyśmy my tam weszli a oni wiedzą co robią.
Po dwóch godzinach wychodzimy na pustynię i łapie nas tu niewielki deszcz. Mija za chwilę ale już do końca wędrujemy w chmurach. Widoki mocno „marsowe”. Nie ma już prawie roślinności.
Ok. 30 minut przed trzecim obozem (teraz wiem, że 30 minut przed) siadamy coś przekąsić. Wtedy dogania nas ten fenomenalny opiekun Niemców. Zasuwa do góry zarezerwować lepsze pokoje dla swojej grupy.
Do bazy docieramy dokładnie w południe. Baza wygląda trochę inaczej – tutaj nie ma pojedynczych domków tylko „pawilony” z pokojami – 12 osobowe. W każdym pokoju spory stół plus na końcu budynku mesa. Tutaj dostajemy klucz od pokoju… 5. No bo niby dlaczego nie? Jesteśmy pierwsi więc mamy prawo wybrać sobie łóżka. Bierzemy dolne na samym końcu pokoju. To najlepsze miejsca bo przy większej ilości ludzi drzwi są cały czas otwierane a nie ma żadnego ogrzewania. Temperatura w pomieszczeniach pewnie trochę wyższa ale skoro na zewnątrz jest 3-4 stopnie to i w środku nie jest zbyt ciepło. Hashim oczywiście zajmuje dla nas pół stołu.
Tutaj nie ma wody bieżącej, więc kibelki są już tylko dziurą w podłodze toalety stojącej na skarpie.
Ok. 13 przychodzi trzech Australijczyków. Najstarszy jest już kolejny raz na Kili, zmienia tylko trasy. Oni zajmują drugą połowę stołu.
Przed 16 przychodzi przewodnik z „naszymi” dwiema Japonkami. My już trochę przysnęliśmy ale oni nas obudzili. Posadził je na łóżkach i wyszedł. Dziewczyny są biało-zielone i zalane łzami. Musiało mocno boleć wejście do Kibo Hut.
Ok. 17 jemy obiado-kolację i ustalamy, że wstajemy o północy i wychodzimy o pierwszej w nocy. Australijczycy startują godzinę wcześniej. Po chwili do ledwo żyjących Japonek wpada przewodnik, podrzuca im jedzenie w pojemniczkach (nie ma dla nich miejsca przy stole a mesa zajęta jest przez Niemców) i informuje, że wstają o 22 i wychodzą o 23. Ze zdziwieniem słucham tego pomysłu bo my, bez problemów z aklimatyzacją, dostajemy 13 godzin odpoczynku a on daje swoim podopiecznym 6,5 godziny ale nie moja sprawa. Już wcześniej zauważyłem, że przewodnicy bardzo nie lubią gdy ktoś się wtrąca w ich plan wyprawy.
Idziemy spać. Japonki nie dały rady wstać o 22, obszczymur bez zębów wyciągnął je z łóżka o 23 więc i Australijczycy i Japonki wyszli z bazy o 24.