Oprócz odpoczywania zrobiliśmy sobie jeden dzień wycieczkowy.
Za całodniowe wynajęcie samochodu z kierowcą zapłaciliśmy 120 dolarów. Pewnie by się dało taniej ale nam się nie chciało już kombinować.
Wycieczkę zaczęliśmy od Jozani Forest. To 64 kilometry od naszego hotelu, przejazd zajmuje trochę ponad godzinę. Cena „wycieczki” zawiera wejście na teren rezerwatu i przewodnika, któremu i tak na koniec trzeba dać napiwek. Ot taki lokalny koloryt (od każdej grupy dostaje ca. 10 tysięcy szylingów, najlepiej na tym wychodzą dziewczyny z Berlina, które są w trójkę :-))
Na szosie przed parkiem stoją przy drodze znaki „Uwaga przebiegające małpy”. Poprosiłem abyśmy się zatrzymali żebym mógł zrobić zdjęcie, kierowca zrobił to bardzo niechętnie bo policja wyłapuje tam cwaniaczków, którzy parkują gdzieś z boku i wprowadzają do parku klientów poza oficjalną procedurą, bez płacenia za wejściówki.
Grupę mamy międzynarodową – trzy dziewczyny z Niemiec, w tym jedna Polka już tam urodzona, starsze małżeństwo z Francji, gdzie pan nie mówił po angielsku natomiast przewodnik na początek wygłosił również przemowę po francusku no i my.
Zaczynamy od poszukiwania Zanzibar red colobus czyli gerezy czerwonej. Na Kili spotkaliśmy gerezę czarno-białą (abisyńską), tutaj sią czerwone. Grupy i grupki turystów włóczą się pomiędzy drzewami żeby je znaleźć. Wycieczka zaczyna się ciekawie bo gdy wreszcie znajdujemy większe skupisko małp to właśnie wdeptujemy, praktycznie wszyscy, w ścieżkę mrówek. My w butach mamy ich pełno, dziewczyny były w klapkach, więc mrówki oblepiły klapki. Niestety gryzą, na szczęście nie są jadowite. Później już uważamy ale co jakiś czas mrówki, które ukryły się w zakamarkach odzieży dają o sobie znać. Przewodnik ostrzega przed fotografowaniem aby… nie stawać bezpośrednio pod małpami i nie otwierać ust bo może spotkać takiego delikwenta przykra niespodzianka bowiem małpy „w locie” się wypróżniają. Teraz kilka zdjęć gerez czerwonych.
Dalej przewodnik pokazuje nam różne rodzaje drzew i krzewów tłumacząc do czego są wykorzystywane oraz… reklamuje organizowane przez siebie wycieczki „lecznicze” do wioskowych czarownic. Dostajemy wizytówkę ale nie skorzystamy.
Ostatni odcinek wycieczki z tej strony rezerwatu to teren Sykes’ monkey, nie znalazłem polskiej nazwy tej małpki ale są z kategorii koczkodanów i mniej boją się ludzi podchodząc na wyciągnięcie ręki.
To pierwsza część wycieczki aby dotrzeć do drugiej części wsiadamy w swoje samochody i jedziemy do parku po drugiej stronie szosy. Tam wchodzimy do lasu namorzynowego (mangrowy). Lasy namorzynowe rosną na wybrzeżach. W zależności od tego czy jest przypływ czy odpływ drzewa stoją w wodzie albo schną. Niesamowicie wygląda system korzeniowy tych drzew. Według przewodnika tam są trzy rodzaje drzew z różniącymi się korzeniami i pniami. Dla nas różnica była niewielka, co nie zmienia faktu, że drzewa wyglądają mocno egzotycznie. W tym miejscu po między drzewami chodzi się po drewnianych pomostach. Po półgodzinnej wycieczce pomiędzy drzewami mangrowymi wracamy do auta i jedziemy dalej – odwiedzać znane lub mniej znane plaże.