Bieszczady – do źródeł Sanu

Na wycieczkę do źródeł Sanu byliśmy najarani już rok temu ale wtedy zniechęciła nas perspektywa utknięcia po drodze w naszym nisko zawieszonym aucie. I to była dobra decyzja, w życiu byśmy tam nie dojechali. Tym razem, dzięki uprzejmości pewnej wycieczki i naturalnemu talentowi Ani, do zawierania znajomości, mieliśmy możliwość przejścia tej pięknej trasy. Wycieczka, którą Ania spotkała na szlaku, jechała z Cisnej i mieli kilka wolnych miejsc w busiku więc udało nam się dojechać bez problemów. [później okazało się, że mieliśmy drugą opcję, bowiem w Zawoju poznaliśmy przemiłe małżeństwo, którzy też chcieli tam pojechać a ponieważ dysponowali SUVem to dla nich dziury w drodze nie stanowiły problemu, spotkaliśmy się z nimi już na miejscu i wspólnie przeszliśmy większość trasy].

Wyjeżdżamy z Cisnej rano, czyli byliśmy umówieni w „centrum” o 8:15 i w związku z tym sympatyczne panie z naszego hotelu przygotowały specjalnie dla nas śniadanie wcześniej. Do Bukowca, gdzie mieliśmy zostawić busika jest kawałek drogi a trasa od Mucznego do końca pamięta pewnie czasy przedwojenne więc jedzie się ok. 5 km/h. Ale do rzeczy. Muczne od dawna kojarzyło mi się z historią mojego kolegi ze studiów, który po gwałtownym zakończeniu nauki uciekł tam przed wojskiem. W Mucznem od 1975 był zamknięty ośrodek rządowy dla polujących notabli. To tutaj przyjeżdżali na polowania Jaroszewicz, Broz Tito czy Reza Pahlawi a pewnie jeszcze wielu innych, o których nie wiemy.  W 1981 roku ośrodek wrócił we władanie robotnikow leśnych i właśnie do tego miejsca uciekało wielu mężczyzn w PRLu. Jedni chronili się przed więzieniem, inni przed alimentami a jeszcze inni, tak jak wspomniany kolega, przed wojskiem. Z jego opowieści wynikało (bo wrócił później na studia), że praca odbywała się w standardach amerykańskich, tj. wypłacano tygodniówki. Za całą kasę robotnicy przez weekend pili, żeby od poniedziałku wrócić do lasu do pracy. Ucieczka skończyła się przypadkiem, mianowicie po kilku miesiącach kierownik kazał koledze zameldować się, bo dłużej nie mógł przebywać tam bez meldunku, ten pojechał do Ustrzyk do urzędu a miła pani powiedziała „o to pan, mam tutaj dla pana wezwanie z WSW„. Okazało się, że mama przestraszona najazdem WSW na dom powiedziała żołnierzom gdzie syn jest. Kolega oczywiście zrezygnował i z meldunku i z pracy, żeby zniknąć jeszcze na kolejnych kilka miesięcy i wrócić na studia.

Teraz historia trochę zatacza koło bo ponoć od ubiegłego roku wyremontowano drogę do Mucznego ponieważ kilku notabli zmieniło pracę i musi się pojawiać w biurach w Mucznem.

Niestety to jest tylko droga do Mucznego, im dalej tym gorzej ale kierowca busika dał radę.

Zaczynamy od parkingu w Bukowcu, trasa jest długa bo aż 11 km w jedną stronę a trzeba jeszcze wrócić, ale nie jest wymagająca technicznie. O tej porze roku należy nastawić się na lekkie błoto w zalesionych odcinkach szlaku.

Bukowiec potraktowaliśmy jako miejsce parkingowe więc, niestety, ograniczeni czasowo, nie odwiedziliśmy cmentarza z I Wojny Światowej ale ponieważ to ciekawa okolica to może jeszcze będzie okazja tam pojechać. Pierwszy przystanek to miejsce po zlikwidowanej wsi Beniowa.

Przed dojściem do cmentarza i cerkwiska mija się samotnie stojącą w polu potężną lipę.

Cmentarz spory i dużą ilością ciekawych artefaktów. Na uwagę zasługuje fragment, prawdopodobnie, chrzcielnicy z wyrytym rysunkiem ryby.

Bardzo dobrze widoczne są fundamenty cerkwi wraz z miejscem po ołtarzu.













Z Beniowej idziemy dalej wzdłuż granicy z Ukrainą. Gdzieś po drugiej stronie Sanu widać linię kolejową i czasami migną słupki graniczne.

Z łąki wchodzimy w las, ludzi niewiele a wszyscy straszyli, że są tutaj niedźwiedzie, więc stosujemy metodę promowaną w kanadyjskich Górach Skalistych, to znaczy głośno rozmawiamy.

Wreszcie dochodzimy do bitej drogi. Przechodzimy nad strumieniem dopływającym do Sanu, na którym bobry zbudowały niesamowite konstrukcje, spiętrzające wodę.

Przy wiacie turystycznej skręcamy znów w las i tutaj zaczyna się istny slalom pomiędzy drzewami żeby nie utopić się błocie. Ścieżka jest dodatkowo zdewastowana przez maszyny robotników leśnych więc w błotku pewnie by można było nawet zgubić buty.

Po kilkunastu minutach wychodzimy prawie na brzeg Sanu. Tutaj kiedyś (czytaj przed wojną) stał dwór rodziny Stroińskich przedwojennych właścicieli tych okolic. Teraz są tylko fundamenty pieczołowicie odnawiane przez specjalistów.




Dalej, równolegle do rzeki-granicy idziemy do miejsca, w którym oglądamy tzw. „Grobowiec Hrabiny”, czyli miejsce pochówku Stroińskich w niewielkiej, już odremontowanej, kapliczce. Tutaj zostały jeszcze fundamenty cerkwi i resztki ogrodzenia. To wszystko co po akcji Wisła pozostało w Siankach po stronie polskiej.






Teraz już prosto, pod górę do punktu widokowego, z którego widać Sianki po stronie ukraińskiej. Przed wojną był to znany kurort narciarski z pensjonatami, skocznią i torem saneczkowym,. W 1951 roku tamta część miejscowości dostała się Związkowi Radzieckiemu.

Na pocztówkach, które znalazłem w cyfrowym archiwum Biblioteki Narodowej można zobaczy jak wyglądały Sianki przedwojenne.

A na moich zdjęciach jak teraz.





Jeszcze kilkanaście minut i docieramy do granicy i upragnionego źródła Sanu. Formalnie nie jest to podstawowe źródło tej rzeki, tylko źródło jednego z jej lewych dopływów ale to pierwsze znajdujące się po stronie polskiej. Obalamy tutaj również legendę o tym, że zaraz za granicą czekają ukraińscy pogranicznicy, którzy strzelają do ludzi robiących krok za słupek graniczny żeby zrobić zdjęcie. W czasie gdy odpoczywaliśmy na ławeczce doszło kilkanaście osób, w tym również „nasza” wycieczka i sporo ludzi chodziło wokół i słupków i źródła bez żadnych problemów.




Powrót tą samą drogą… no prawie, do końca już idziemy bitą drogą omijając Beniową.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *