Miejsce nieoczywiste. Zupełnie niesłusznie. Bo Saint Augustine to najstarsze miasto Stanów Zjednocznych.
Miasto zostało założone przez admirała Pedro Menéndez de Avilés w 1565 roku. W 1586 roku zostało spustoszone przez Anglików (Sir Francis Drake). W XVIII wieku Anglicy kilka razy próbowali zdobyć St. Augustine, żeby wreszcie przejąć władzę na podstawie traktatu pokojowego. W 1783 miasto znów wróciło do Hiszpanii. W 1819 roku Hiszpanie ostatecznie przekazali miasto Stanom Zjednoczonym za pięć milionów dolarów. Wtedy też miasto zostało jedną z dwóch stolic Florydy.
Zatrzymujemy się w hotelu przed rzeką Matanzas. Dzięki temu mamy gdzie pozostawić samochód a jednocześnie mieć blisko do wszystkich ważnych miejsc.
Na drugą stronę rzeki prowadzi zwodzony Most Lwów (Bridge of Lions).
Zaraz za mostem zaczyna się stare miasto.
Miejsce, w którym był targ niewolników (teraz park).
Skoro jesteśmy w najstarszym mieście, to mamy tutaj również najstarszą ulicę w Stanach. Aviles street, powstała na początku XVII wieku. Warto zwrócić uwagę, że ulica jest brukowana cegłą. Teraz ulica jest trochę zabytkowa, trochę artystyczna. Lokalni artyści mają tam swoje pracownie, wystawiają rękodzieło. Stoi kilka domów oznaczonych jako zabytkowe, można je nawet zwiedzać, ale my byliśmy po sezonie i były pozamykane. Ciekawostką jest (a raczej była) grecko-polska restauracja w bocznej uliczce. Nie wiem czy była zamknięta bo nie sezon, czy tak jak w przypadku wielu polskich restauracji, nie spinał się biznes.
Po drugiej stronie parku stoi bazylika katedralna. Pierwszy kościół powstał w St. Augustine, jak to pewnie normalne, wraz z założeniem miasta. Katedra powstała w końcu XVIII wieku. Spalona w pożarze w 1887 została odbudowana, więc obecny budynek pochodzi z końca XIX wieku.
Obok katedry stoi budynek First National Bank, zwany The Treasury.
a po przekątnej dom gubernatora.
Za katedrą wchodzimy w najbardziej popularną turystycznie uliczkę St. George. To tutaj są sklepy, knajpy i wszystko najstarsze – najstarszy dom, najstarsza drewniana szkoła…

Skręcając w boczną uliczkę w kierunku kolejnej atrakcji miasta Castillo de San Marcos mijamy muzeum piratów 🙂
Castillo de San Marcos został zbudowany przez Hiszpanów w związku ze zniszczeniem miasta przez Anglików w 1668 roku. Już po przejściu miasta w ręce Amerykanów fort był wykorzystywany jako więzienie. W więzieniu Amerykanie przetrzymywali Indian w czasach wojen z tymi rdzennymi mieszkańcami Ameryki. To tutaj „siedzieli” Osceola, wódz Seminoli, rodzina Geronimo i jego wojownicy z plemienia Apaczów oraz Wyjący Wilk z plemienia Czejenów.
Przy okazji oglądania fortu „upolowałem” delfiny. Pierwszy raz widziałem delfiny na żywo w środowisku naturalnym. Podobało mi się.
Wracamy w stronę starego miasta.
Brama miejska.
Teraz Cmentarz Hugenotów. Działający w latach 1821-1884. W sumie nie znalazłem wyjaśnienia nazwy, na stówę nie ma tam grobów Hugenotów. Niestety zamknięty.
Drugi historyczny cmentarz – Tolomato, też zamknięty. (otwarty jeden dzień w miesiącu chyba przez dwie godziny). Kiedyś była w tym miejscu indiańska wioska Tolomato, plemienia Gualei misji franciszkańskiej, bowiem Indianie przyjęli chrześcijaństwo. Misja i cmentarz przy kaplicy powstały w 1737 roku.
Cmentarz Tolomato jest położony przy Cordova street. Idziemy dalej, mijając kościół metodystów.
I dochodzimy do skrzyżowania z King Street.
Tutaj stoją trzy budynki wybudowane przez wielkiego człowieka Florydy – Henry’ego Flaglera. Wszystkie trzy były hotelami, teraz w jednym jest wszystko, sklepy, Starbunio, biura, w drugim prokuratura i muzeum a w trzecim szkoła wyższa (oczywiście imienia Flaglera).
Zwiedzamy ten trzeci budynek. To znaczy, zaglądamy chyłkiem, bo to co oferują jako wycieczka po Flaglers College, ze zwiedzaniem nie ma wiele wspólnego. „Wycieczka” trwa półtorej godziny z czego godzina i kwadrans to opowieści dziewczynki prowadzącej grupę o każdej cegle, o historii Flaglera i St. Augustin, czyli wszystko to o czym można przeczytać w Internecie.
Zaczynamy od hallu głównego (można tam wejść za darmo, bez wycieczki).
Później ogród (tym bardziej można wejść i oglądać bez wycieczki).
I stołówka, jako jedyne miejsce, do którego nie można wejść bez przewodnika.
Czy jest to warte 30 dolarów, oceńcie sami.
W mieście oprócz tradycji pirackich biura turystyczne starają się utrzymać nastrój grozy. Dlatego proponowane są wycieczki z duchami. W zależności od pomysłu wycieczki docierają do różnych (wcześniej wymienionych przeze mnie) punktów miasta. Oprócz oczywistych oczywistości wymieniany jest również dom przy 76 Spanish road (Sabate House) gdzie ma mieszkać duch małej dziewczynki.
A w zaułkach straszą duchy piratów 🙂
Po naszej stronie rzeki jest jeszcze jedno miejsce, które jest polecane. To latarnia morska. Wydawało się, że to fajne miejsce na popołudniowy spacer. Niestety gdy doszliśmy do latarni, to okazało się, że już jest nieczynna (w sensie zwiedzania), więc tylko z zewnątrz mogliśmy sobie obejrzeć budynek.
Za to mogliśmy pooglądać trochę starych budynków, w których mieszkali pracownicy latarni, a ponieważ okolica staje się ekskluzywna, to i nowe drogich.
Oraz typowych amerykańskich osiedli z przedmieścia. Drewniane domy, spore ogródki i samochody na podjazdach. W porównaniu z nami, doszedłem do wniosku, że Amerykanie tam mieszkający, to majsterkowicze. Wieczorem przed wieloma domami ktoś coś robił, naprawiał, wiercił, stukał 🙂
Dobranoc! Jutro wyjeżdżamy.