Cabo de Palos to kolejne polecone miejsce. Właściwie latarnia morska, na którą trzeba wejść. Problem w tym, że bilety trzeba kupować ze sporym wyprzedzeniem a my jak zwykle na ostatnią chwilę.
Cabo de Palos to niewielki półwysep z portem, mariną i latarnią morską. Czyli wszystko czego wczasowicze potrzebują, żeby nie nudzić się nad morzem. Jak zauważyliśmy to też miejsce, z którego co chwila wypływają łodzie z nurkami.
W okolicach portu, jak to często bywa, są pawilony, w których można kupić ryby i owoce morza, po powrocie łodzi rybackich z morza.
A zaraz obok, też nad wodą, jest króciutki pasaż pełen restauracji. My usiedliśmy w tej, która serwuje owoce morza. Byliśmy bardzo zaskoczeni, bo ceny były, hmmm więcej niż akceptowalne.
Kluczowa dla odwiedzenia tego miejsca jest latarnia morska. Obecna latarnia została wybudowana w miejscu zniszczonej XVI wiecznej wieży obserwacyjnej. Budowa została zakończona w 1864 roku, a latarnię uruchomiono w 1865. Światło latarni jest umieszczone na wysokości 51 metrów od ziemi i 81 metrów od poziomu morza, jest widoczne z odległości 23 mil morskich.
Z latarni i drugiej strony półwyspu roztacza się widok na La Mangę czyli wąziutki półwysep pełne domów i apartamentowców, głównie dla turystów.
A na koniec trochę urbexu – poczta jako oddzielna instytucja w Hiszpanii raczej wymiera, trudno znaleźć nawet punkty pocztowe, tutaj całkowicie umarła.